|
Członkowie klanu Punishers Guild wypowiedzieli niekończącą się walkę wojownikom rasy ludzkiej, słyną na cały świat Feo z wielkiej ambicji zdobywania coraz to nowych rang, związani są ze sobą nierozerwalnymi więzami solidarności i podążają ścieżką męstwa...
A teraz posłuchajcie opowieści o legendarnym klanie Punishers Guild, który jako pierwszy klan magmarski w świecie Feo ma zaszczyt zwać się legendarnym...
...brnąłem przez bagno... Gdzie okiem nie sięgniesz, bulgoczące, parujące trującymi oparami ohydne bagno... Tyle walk obfitych w krew za mną, taka sława, a ja brnąłem do przodu, pogrążony po pas w bagnie. Tyle klanów na świecie, ale dla mnie wchodził w rachubę tylko jeden... Tak naprawdę to nie ja ich wybrałem, ale oni mnie... Odrzucić taką okazję? O, nie, nigdy! Wiesz przecież, że to nie byłoby w moim stylu...
Przedzierałem się zatem w tym nieznośnym smrodzie dalej. Co i rusz kąsały mnie natrętne insekty, z którymi nawet ohydne ropuchy zamieszkujące te tereny nie dawały sobie rady. Nagle coś się poruszyło... To jakieś stworzenie przemknęło obok mnie... Instynktownie odskoczyłem i niestety wpadłem w głębsze miejsce... Straciłem grunt pod nogami, zanurzyłem się cały w bagnie... Pomyślałem, że całe szczęście przykazali mi przyjść bez zbroi... Po chwili zmagań udało mi się wynurzyć głowę z wody... Na mojej twarzy siedziała mokrzyca wica, której udało mi się pozbyć kilkoma energicznymi ruchami głowy.
Rozejrzałem się uważnie dookoła, żeby zlokalizować poruszającego się stwora, ale najwidoczniej sam wystraszyłem go bardziej niż on mnie... Niczego nie dostrzegłem... Gdzieś daleko między drzewami zamajaczył odblask ogniska, ruszyłem ostrożnie w tym kierunku. Każdy krok stawiałem z największą ostrożnością... Sekundy były minutami... Minuty zdawały się być godzinami... Nieznośną wiecznością... Wydawało mi się, że droga do ogniska to niekończąca się jakaś koszmarna wyprawa...
Mimo wszystko udało mi się zachować spokój... Nie wiem, ile wieczności minęło, kiedy poczułem pewniejszy grunt pod nogami i zorientowałem się, że mokradło staje się coraz płytsze. Na suchy teren wydostałem się w zaroślach niedaleko ogniska. Po chwili udało mi się znaleźć miejsce, z którego mogłem śledzić, co się dzieje na polanie... Siedzieli tam... Twarzami zwróconymi w stronę ognia... Milczeli... Ich oblicza ginęły pod kapturami... Może nawet hełmami... Ale mimo to charakterystyczne zbroje zdradzały niektórych z nich.
Sam wiesz, jak trudno uciec przed sławą... Każda tarcza, każda zbroja ozdobiona była błyszczącą czaszką... Opuściły mnie wątpliwości – przede mną siedziało przedstawicielstwo Punishers Gulid... Czekali na mnie... Podniosłem się i wszedłem ostrożnie w krąg światła... Przeszedłem między nimi i zbliżyłem się do ogniska. Nagle wszyscy jak jeden mąż wstali, a każdy z nich, nie mam pojęcia skąd, miał w ręku płonącą pochodnię... Wszystko działo się tak szybko... Ktoś musiał zalać czymś... A może ognisko to był stos pochodni...
W każdym razie znikło nagle i nieoczekiwanie jak jakaś bezcielesna zjawa, a na jego miejscu został się tylko wbity w ziemie wielki topór kata. Zza kręgu wyłonił się jeszcze jeden rycerz bractwa. W prawicy trzymał obnażony miecz, a w drugiej ręce ciągnął łańcuch, na końcu którego szarpał się ludzki jeniec. Zatrzymał się... Jednym cięciem miecza rozciął żelazne pęta jeńca i cofnął się do kręgu światła. Wtedy dopiero padły pierwsze słowa: "Jeden topór dla was dwóch".
Po czym spojrzał na mnie i rzekł: "Jeśli wygrasz, jego czaszka udekoruje twój pancerz. Jeśli przegrasz, nikt nie będzie pamiętał o twej sławie". Zmierzyłem wzrokiem tego człowieka... I pamiętam tylko jedną myśl, która jak błyskawica przeszyła mój umysł: "Dał się pojmać żywcem... Walka będzie prosta..." |
|